Start  /  O firmie  /  Moja historia moja firma  /  Opowieść Pauliny Makarczyk

Paulina Makarczyk - III pokolenie firmy

 Jako dziecko marzyłam, by pracować z ojcem. Bo mi się podobało, że on wciąż gdzieś jeździ, coś robi, coś się dzieje. A ostatecznie studiowałam i ukończyłam germanistykę. Mój ojciec, zawsze chciał, żebym była „ładną panią za biurkiem". Tata miał taką wizję, że będę albo dziennnikarką, albo tłumaczką, byle kimś z elegancką, „kulturalną" pracą. Pracowałam w radiu, potem jakiś czas w szkole, a potem zaczęłam szukać czegoś nowego, ale jakoś tak bez przekonania.

I przyszłam na próbę pracować u ojca. 10 lat temu.

Zaczynałam od pracy gońca - poznalam magazyny dostawców, i odbiorców.. Potem zajęłam się marketingiem, nauczyłam się prowdzić księgowość, rozliczać zus, nauczyłam się tak naprawdę wszystkiego. Czasem zastanawiam się czy dobrze zarabiam, czy dobrze wyszłam na podjęciu takiej decyzji - bo moi znajomi w koncernach na etatach zarabiają więcej, ale myślę, że tu chodzi o coś więcej - by firma jako tradycja rodzinna istniała, działała, była czymś istotnym, dawała ludziom pracę, a mi satysfakcję i poczucie, że ode mnie wiele zależy. Ale pamiętam też sytuacje, kiedy wypłacaliśmy ze swoich kart kredytowych na pensje dla pracowników, bo nie do wyobrażenia byłaby sytuacja - by nie wypłacić im zarobionych pieniędzy.

Zawsze wiedziałam, że ta firma, to mój spadek. Dla wielu osób to może oznaczać, że jest się na coś skazanym. A mi to dostarcza tak różnorakich wyzwań, że już nie wyobrażam sobie inaczej.

Kiedyś mój wujek powiedział, że Makarczykowie są bardzo zmyślni. Że to ludzie, którzy sobie w każdej sytuacji, ze wszystkim poradzą.

Czasami zastanawiam się, czy nie zajmuję się zbyt wieloma rzeczami... Ale to mnie pobudza do życia, kiedy mogę robić różne rzeczy, czuć, jak działa firma, mieć wgląd w cały system produkcji, planować, jak się będziemy rozwijali. I myśleć, że jeśli będę miała dzieci, to może one też będą chciały tu pracować.

Pracujemy w rodzinie - i to się sprawdza! W tej chwili wytworzył się konkretny podział i ta współpraca idzie dobrze. Każde z nas robi coś, czego ktoś inny nie jestem w stanie. Uzupełniamy się.

Ojciec jest organizatorem całej produkcji. Ale myślę, że jego najważniejszą funkcją w firmie, jest to, że wprowadza równowagę. Mam świadomość, że byśmy sobie z tym wszystkim pewnie już poradzili sami, ale jego obecność daje nam poczucie bezpieczeństwa.

Ojciec mówi - że wreszcie się tego doczekał, że może pojechać spokojnie na wakacje - bo całe życie był przekonany, że nie ma nikogo, kto by dopilnował produkcji podczas jego nieobecności. Myślę, że zawsze miał poczucie, że jest sam. Pamiętam jeszcze z dzieciństwa jakieś urlopy, gdzie ojciec przyjeżdżał do nas tylko na weekendy, albo musiał nagle wyjeżdżać, bo „coś tam w firmie". Może dlatego nie chciał, byśmy my tu pracowali?

Bo to duża odpowiedzialność.

Skarb Matki to jest coś, o czym wszyscy od samego początku mówili, że tak się nie robi. Pamiętam te komentarze, kiedy marka była wprowadzana. To był pomysł ojca, ale logo było wtedy inne. Pomysł wziął się z gazety. Ktoś przyniósł do pracy chyba „Przyjaciółkę" z lat 50tych i tam była ilustracja, która stała się inspiracją. Wszyscy mówili, że logo nie może być dwuczłonowe, że nazwa musi krótka, że dwa słowa, to nie wpada w ucho. A przecież „Skarb Matki" naprawdę pasuje do firmy rodzinnej.

Skarb Matki to kawał historii mojego życia.

Pracuję z bratem, którego w zasadzie wychowałam i czasami jestem zdziwiona, że nam się tak dobrze układają relacje zawodowe. Myślę, że udało nam się zbudować relację poziomie dorosły-dorosły. I wiem, że jesteśmy partnerami.

Paweł jest młodszy 11 lat. Drugi brat, młodszy o 2 lata, jest doktorem chemii, w wielkim, zachodnim koncernie.

Chciałabym, żeby wrócił i pracował z nami - podał nawet kwotę, za jaką jest skłonny wrócić z rodziną i i robimy wszystko - by móc mu ją zaoferować.... Jest świetnym specjalistą.

Nasza mama umarła, jak miałam 15 lat. Ojcec został sam i było mu ciężko. Myślę, że on to bardzo przeżył, ale robił wszystko, byśmy tego nie odczuli.Czasami myślę: „Kurcze, to był ten rok 89-ty, kiedy tyle się działo, wchodziły markety, tyle okazji..." ale myślę o tym bez żalu. Bo ten czas był dla naszej rodziny bardzo trudny.

Teraz mam świadomość, że jak byłam małym dzieckiem, to na tle innych dzieci byliśmy bardzo zamożni. Ale nigdy nie miałam poczucia, że moi rodzice mają więcej pieniędzy, niż rodzice innych dzieci. Zawsze to koleżanki miały ciuchy z Rembertowa czy Skry i różne rzeczy z Pewexu, a moi rodzice nie widzieli takiej potrzeby. Nigdy nie afiszowali się pieniędzmi. Nawet jak samochód był nowy, to ojciec kupował taki sam model, i mówił, że to ten stary po gruntownym remoncie. Myślę, że na dnie tego był strach ojca, by się nie wyróżniać, skoro i tak zawsze był wrogiem publicznym, jako prywaciarz, i kapitalista...

Ojciec twierdzi, że rozważał zamknięcie firmy. Ale ja go znam i nie wierzę, żeby to zrobił. Wtedy już byłam w pracy i chciałam działać dalej.

Ja zresztą też miałam takie chwile, że myślałam sobie: „ Rzucam to , znajdę normalną pracę, będę wiedziała, co mam robić, miała ustalony czas pracy."

A teraz nie pamiętam nawet, o co się tak kłóciliśmy.

Jeśli robię coś nowego - muszę być do tego sama przekanana. Myślałam, że to wada charakteru, że profesjonalista nie miałby z tym problemu - dopóki nie usłyszałam na wykładzie profesora Bliklego: „Nigdy nie rób ciastek, które Ci nie smakują". I tego się trzymam.